Opowiadanie - Coś zielonego, coś ciepłego
Znowu dawno się na blogu nie odzywałam, ale jakoś tak wyszło, że poszedł on w odstawkę. Nie znaczy to, że w tym czasie nic nie pisałam. W zeszłym roku (w 2023) napisałam dwa opowiadania. Jedno powstało pod wpływem chwili i trudnych emocji, ale wymaga ode mnie sporo poprawek i zmian, więc nie mogę Wam o nim więcej tu napisać ani go opublikować. Oprócz tego w ramach zabawy świątecznej na grupie na Facebooku "Od czeladnika do rzemieślnika" stworzyłam krótkie baśniowe (w pewnym sensie) opowiadanko na zadany temat. Każdy uczestnik dostał wylosowany temat (czasem wraz z określeniem gatunku, konwencji itp.) i miał napisać krótką historię ze świętami Bożego Narodzenia w tle.
Ja dostałam temat "Coś zielonego, coś ciepłego" w dowolnej konwencji i gatunku. W ciągu kilku dni napisałam historię. Przyszła ona do mnie niespodziewanie i spisałam ją tak jak czułam. Dzisiaj (po pięciu miesiącach) postanowiłam się nią z Wami podzielić. Od około tygodnia można ją przeczytać na moim Wattpadzie (założyłam też tam konto do publikacji swojej twórczości), jednak jest to miejsce z dość ograniczonym dostępem dla czytelników. W związku z tym postanowiłam, że to swoje opowiadanie pokażę także tutaj (w końcu to moja strona). Zwracam tylko uwagę, że jest to pierwsza wersja tekstu. Niczego nie poprawiałam, ani nie zmieniałam. Wiem, że można je usprawnić literacko i warsztatowo, ale nie w tej chwili. Będę ogromnie wdzięczna za uwagi, podpowiedzi i opinie.
Zapraszam do lektury.
Szła szybkim krokiem po mokrym chodniku. Obcasy zatapiały się w resztkach śniegu i soli z plaśnięciem. Cała zimowa otoczka powoli spływała i zostawiała po sobie tylko brzydkie błoto. Do celu zostały ostatnie metry. Udało jej się wyjść tego dnia wcześniej z pracy i chciała wykorzystać okazje i spędzić więcej czasu z bratankiem. Obiecała sobie, że poświęci mu więcej uwagi i czymś zajmie, może wtedy chłopiec poczuje się lepiej. Marta wbiegła lekko zdyszana na teren szkoły. Przyłożyła kartę do czytnika, po usłyszeniu piknięcia usiadła na krześle, jak to miała w zwyczaju i czekała na chlopca. Po dłuższej chwili zobaczyła go nadchodzącego korytarzem. Jerzyk był drobnym siedmiolatkiem, z bujną blond czupryną i dużymi brązowymi oczami. Stanął przed Martą wpatrując się w nią intensywnie. Z jego twarzy bił smutek, który nie znikał w ciągu ostatnich kilku miesięcy.
- Przyszłaś dziś ciociu wcześniej. - Zauważył. - Coś się stało?
- Nie. Po prostu skończyłam dziś trochę wcześniej pracę i pomyślałam, że może pójdziemy do kawiarni na ciastko i czekoladę do picia. Jest zimno, to poprawiłoby trochę nastrój. Co ty na to? - zapytała.
Chłopiec się nie odezwał, dalej patrzył na nią patrzył.
- No to może pójdziemy do parku na spacer? - Dodała, czując się coraz bardziej nieswojo.
- Możemy - odparł cicho.
Marta przykucnęła, by być bliżej Jurka. Przyciągnęła go do siebie i przytuliła.
- To chcesz do parku czy na pitną czekoladę?
Po dłuższej chwili usłyszała:
- Wszystko jedno. Jak wolisz ciociu.
- Och, Jerzyku. To ja pytam się ciebie na co masz ochotę. Chciałabym spędzić z tobą trochę czasu, dlatego pomyślałam o kawiarni lub spacerze.
- Naprawdę wszystko mi jedno - odparł odwracając wzrok. Czuła, że nie chciał już dłużej rozmawiać, ani o niczym decydować.
Wstała zrezygnowana, wzięła do ręki plecak chłopca i biorąc go za rękę powiedziała - W takim razie idziemy do domu. Upieczemy wspólnie pierniczki. Niedługo święta, to zjemy trochę i coś zostawimy na wigilię.
Jerzyk nie odpowiedział na to stwierdzenie, tylko ruszył za ciocią. Od śmierci rodziców był obojętny na wszystko.
Gdy po kilkunastu minutach dotarli do domu chłopiec po rozebraniu się z kurtki, zimowych butów, odłożeniu rzeczy do szafy i umyciu rąk od razu zamknął się w swoim pokoju. Marta nie wchodziła do niego. Uznała, że da mu czas, a sama zaczęła wyciągać składniki do zrobienia ciasta na pierniczki, wyjęła foremki, przygotowała wałek i blaszkę do pieczenia. Zastanawiała się jak może pomóc bratankowi w wyjściu z apatii, by znowu mógł cieszyć się, chociaż powoli.
Minęło już ponad siedem miesięcy od wypadku Jarka i Małgosi. Jerzyk był ich jedynym, ukochanym i wyczekiwanym dzieckiem. Bratowa długo nie mogła zajść w ciążę, a gdy się udało, to była to ciąża zagrożona i każdy dzień był modlitwą o cud. Marta i Jarek swoich rodziców stracili dosyć wcześnie, a Małgosia była sierotą. We trójkę byli sobie zawsze bardzo bliscy. Pierwsze dwa miesiące po śmierci rodziców Jerzyk ciągle płakał, co było zrozumiałe. Potem jednak zapadł w rodzaj apatii, zobojętniał na wszystko. Nie bawił się z nikim w szkole, siedział na świetlicy po lekcjach sam i rysował lub czytał. Zdecydowanie bardzo dużo czytał. Gdy wcześniej nie odrywał się od swojej cioci i chrzestnej, uwielbiał się z nią bawić, wygłupiać, biegać po placach zabaw i dużo się przytulał, tak teraz odciął się zupełnie. Marta próbowała różnych sposobów, by mu pomóc, by wesprzeć w żałobie. Pani psycholożka powtarzała, aby dała mu czas, bo był bardzo związany z rodzicami. Wiedziała o tym bardzo dobrze, ale jej samej brakowało Jarka i Małgosi, a w szczególności tej relacji, którą miała z chłopcem. Starała się też znajdować dla niego jak najwięcej czasu. Miała to szczęście, że miała dobrą pracę i nie musiała codziennie jeździć do biura. Bycie programistką miało swoje plusy. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogła zdziałać cudu.
W trakcie tych rozmyślań zdążyła wyrobić ciasto i włożyć je do lodówki, aby skruszało. Skierowała się w stronę pokoju Jerzyka, zapukała delikatnie, zbliżyła się do drzwi i złapała za klamkę.
- Kochanie, chodź, zjesz coś zanim będziemy wykrawać pierniczki i je piec. Mam twój ulubiony makaron z sosem. - Powiedziała otwierając drzwi.
Chłopiec siedział na łóżku z książką w ręku. Nawet nie dał znaku, że słyszał co ciocia mówiła.
- Jerzyku, chodź na kolację - powtórzyła. - Warto byś coś zjadł konkretnego.
- Ok. - Odparł i podążył za Martą do kuchni.
Po drodze poszedł do łazienki umyć ręce, a potem bez słowa usiadł na swoim stałym miejscu przy stole. Na blacie rozłożona była stolnica, wałek i foremki na ciastka. Chłopiec milczał cały czas, gdy ciocia nakładała mu na talerz porcję makaronu, gdy jadł. Nie garnął się też do pierniczków, dopiero po krótkiej chwili dał się namówić. Chrzestna cały czas próbowała podtrzymać rozmowę, pytała o szkołę, opowiadała o swojej pracy, o spacerach, o bohaterach. Reakcji od chłopca nie było prawie w ogóle. Na pytania odpowiadał zdawkowo, sam niczego od siebie nie opowiedział. Marta pomyślała, że porozmawiają o żabach, ponieważ to były ulubione zwierzęta Jerzyka. Także z marnym skutkiem. W końcu zrezygnowana pozwoliła chłopcu iść do pokoju.
Następny dzień miał być ostatnim przed przerwą świąteczną. Po odprowadzeniu bratanka do szkoły, Marta poszła na dłuższy spacer. Miała już wolne z pracy i uznała, że przyda jej się trochę ruchu zanim zabierze się za szykowanie do wigilii następnego dnia. Tego dnia było naprawdę pięknie, panował lekki mróz, słońce świeciło i niebo zrobiło się przejrzyste. Gdy tak spacerowała zauważyła stoisko z różnymi pluszakami. Jej wzrok przykuła dosyć duża, zielona żaba. Podeszła do stoiska i zapytała sprzedawcę o zabawkę.
- A komu miałaby służyć ta przytulanka? Jest szczególna i może pójść tylko do kogoś wyjątkowego. - Usłyszała od mężczyzny. Pomyślała, że może spodobać się Jerzykowi, a był dla niej kimś szczególnym, opowiedziała zatem o nim tak, jak to prawdziwie kochająca ciocia potrafi.
Opowiedziała jaki to jest wspaniały, wyjątkowy chłopiec, który uwielbia żaby, rysować i wygłupiać się, biegać i skakać gdzie tylko się da. Powiedziała także, że marzy znów zobaczyć jego cudowny uśmiech, który zgasł po stracie rodziców. Sprzedawca z uśmiechem stwierdził:
- Taki młodzieniec musi mieć zatem nie tylko mądrą i kochającą ciocię, ale także tę przytulankę. Przyniesie mu szczęście, gwarantuję.
- Dziękuję. Chciałabym tylko, by znowu mógł cieszyć się życia, wiele lat przed nim. Jest moją jedyną rodziną.
- W takim razie i dla pani mam taką mniejszą żabę. Będzie panią chronić.
Marta podziękowała, kupiła zabawki i wróciła do domu. Po tej rozmowie z mężczyzną spotkanym w parku czuła się lżej. Schowała zabawkę do reszty prezentów i pobiegła odebrać Jerzyka ze szkoły, gdyż tego dnia miał krótsze lekcje i apel. Po przyjściu do domu sytuacja się powtórzyła. Chrześniak schował się w pokoju. Tym razem nie wyciągała go niepotrzebnie, tylko na posiłki, sama przygotowywała wszystko, co potrzebne.
Wigilę spędzili spokojnie, aż do kolacji. Marta przygotowała kilka podstawowych posiłków. Był barszcz czerwony, pierogi z kapustą, śledź w oleju z cebulką i ryba po grecku. Oprócz tego sałatka jarzynowa, a na deser piernik. Gdy pojedli, posłuchali kolęd przyszedł czas na prezenty. Głównie, tylko te dla Jerzyka. Chłopiec bez większego entuzjazmu rozpakował duży zestaw klocków Lego i szkicownik z pastelami. Dopiero jak natrafił na żabę na jego twarzy pojawił się mały, prawie niewidoczny uśmiech. Przytulił się do wielkiego zielonego pluszaka i powiedział:
- Dziękuję ciociu! Jest cudowna.
- Cieszę się. Wiem, że lubisz żaby i mam nadzieję, że ta przyniesie ci szczęście.
Chłopiec wstał z podłogi na której siedział i podszedł przytulić się do cioci. Martę aż zatkało ze wzruszenia, gdyż to był pierwszy raz od dawna, by Jerzyk sam się do niej garnął i przytulał. Po czym pobiegł do swojego pokoju trzymając żabę pod pachą. Wrócił po chwili niosąc w ręku zawiniątko. Podał go Marcie bez słowa, ale stał przy niej wyczekując jej reakcji. W świąteczny papier było zawinięte prostokątne pudełko. Gdy już całkiem zdjęła opakowanie i przyjrzała mu się zobaczyła, że jest to płyta CD jej ulubionego zespołu - The Beatles - oraz ręcznie rysowana kartka z życzeniami “Dziękuję Ciociu za wszystko”.
- Jak kupiłeś płytę? - spytała patrząc na Jerzyka.
- Pani Kasia mi pomogła.
- Twoja wychowawczyni? Naprawdę? To bardzo miłe z jej strony.
Dawała Jerzykowi regularnie kieszonkowe, tak jak robili to przedtem jego rodzice. NIe przypuszczała jednak, że on część z nich przeznaczy na prezent dla niej i w dodatku taki. Posiedzieli jeszcze trochę wspólnie. Choć znowu chłopiec więcej nie mówił, to Marta była poruszona tym jaki wpływ miała na niego przytulanka. Cieszyła się, że trochę się ożywił, czymś ucieszył.
Po sprzątnięciu po kolacji, gdy Jerzyk leżał już w łóżku przytulając się do swojej nowej żaby myślał o rodzicach. Było mu dobrze, ciepło i miło. Zasypiał. Po raz pierwszy od wielu tygodni czuł jakby wielki ciężar powoli przestawał go przygniatać. Podczas snu widział swoich rodziców i rozmawiał z nimi. Wiele nocy o nich śnił, ale tym razem było inaczej, bardziej realnie. Mógł się do nich przytulić, dotknąć i czuł ich obecność przy sobie. Rano obudził się z poczuciem lekkości, a w głowie majaczyło się ostatnie zdanie wypowiedziane przez mamę: “Syneczku, my z tatą zawsze będziemy przy tobie, w twoim sercu, ale pamiętaj, że na co dzień masz cudowną ciocię, chrzestną, która kocha cię całym sercem i chce dla ciebie jak najlepiej. Razem będzie wam raźniej”.
Marta również obudziła się lżejsza na duszy, radośniejsza i spokojniejsza niż zwykle. Obok łóżka siedziała na biurku figurka żabki zwrócona w jej stronę. Dziewczyna wstając pogłaskała żabę po głowia i udała się do kuchni, aby przygotować sobie kawę. Zobaczyła tam Jerzyka siedzącego przy stole i jedzącego płatki. Na lewej nodze posadził sobie przytulankę i podtrzymywał ręką, by nie spadła.
- Dzień dobry ciociu. - Usłyszała gdy podeszła bliżej.
- Dzień dobry kochanie. Jak się spało?
- Bardzo dobrze. Pobawisz się dzisiaj ze mną klockami?
- Oczywiście, że tak - odparła zaskoczona. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Jerzyk był zupełnie inny niż jeszcze wczoraj rano. Dotychczas wyciągała go z pokoju różnymi sposobami, a i tak przychodził tylko na posiłki lub chodził do szkoły. Dzisiaj jednak miał więcej energii, przywitał się i chciał spędzić z nią czas.
Podeszła do niego i mocno się przytuliła. Trwali tak przez chwilę, wtuleni w siebie, bez słów. Po czym Jerzyk powiedział coś, co bardzo długo w sobie dusił:
- Tęsknię za nimi.
- Ja też Jerzyku, ja też.
Ciekawa jestem Waszych wrażeń.
Pozdrawiam ciepło!
Felicjada